Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/77

Ta strona została przepisana.
—   73   —

— Ładnie go zachwalasz... No, a dlaczegóż Kostka wyniósł się przed uchwalą?
— Może miał inne jeszcze posiedzenie? On ich ma czasem pięć na dzień.
— I tak chodzi ciągle...?
— Płaci — odrzekł Budzisz z przekonaniem.
— Aha — zrozumiał Rokszycki.
Wykolejony przez wiatr natrysk zimnego deszczu zawieruszył się pod budę dorożki i lunął w oczy naszym politykom. — Kurs, który przebywali, trwałby w Wiedniu pięć minut, w Paryżu ośm, w Warszawie przybierał rozmiary podróży. Nareszcie oślepionemi od deszczu oczyma wyjrzał Apolinary z pod budy i odgadł, że musi to być dom, w którym mieszka Gwiazdowski, zwłaszcza że wehikuł osłabł w swem kołysaniu się na wszystkie boki i przechodził stopniowo do stanu spokoju, jak łódź, która zawinęła już do przystani, lecz chwiać się nie przestaje na fali. Ciasną szczeliną między kozłem, a ociekającą ramą budy podróżni skurczeni we dwoje, przechyleni kontorsyjnie, przytrzymując mozolnie kapelusze na głowach, zdołali się nareszcie wydobyć na chodnik.
— Ależ te nasze dorożki! — mruknął pan Jan, który jednak nie należał do egzotycznych krytyków naszych osobliwości narodowych.
Gdy weszli, zastali obrady już rozpoczęte w licznem gronie dostojnych osób. Ktoś jednak