zauważył zjawienie się Rokszyckiego i wniósł, aby go zaprosić do stołu prezydyalnego.
— Prosimy! prosimy! — odezwały się liczne głosy.
I pan Jan, pochyliwszy kilka razy swój czub siwy, przebrnął jak mógł najprędzej przez tłum obywateli i zasiadł między starszyzną, obok Joachima Sternstein-Gwiazdowskiego, który, czując się znużonym, prowadził obrady przez prokurenta, pana Hugona Mochnaczyńskiego, męża wielkiej biegłości politycznej, świeżo przybyłego z zagranicy. Tym sposobem Budzisz został odcięty od Rokszyckiego i, poszukawszy miejsca, usiadł w centrum, zbliżony trochę do lewicy.
Są takie dni, w których muza Klio ukazuje się widomie w oparach ponad głowami tłumów lub sejmów i dyktuje im samowładnie swe pomysły do dziejów, mniej bacząc na indywidualne programy. Wtedy ci, którym się zdaje, że tworzą dzieje, wynajdują tylko hypnotycznie kierunki i porywy pod przemożnem natchnieniem zbliżonej muzy, nieubłaganej, lub szyderczej.
Podobny wypadek opisał Krasicki w Monachomachii, gdy zebrali się na radę dygnitarze klasztorni:
...»Jak Tatry przed burzą
»Sławą zagrzane łysiny się kurzą«.
W tych oparach ukazuje nam poeta »jędzę