mniane przez poprzedniego mówcę depesze zachęcające, dodając do każdej wymowny komentarz, w którego świetle słowa zwyczajne i nazwiska zagadkowe nabierały tajemniczej doniosłości. Były i depesze zagraniczne, otrzymane drogą dyplomacyi międzynarodowej, świadczące o żywym udziale państw obcych w sprawach naszych, szczególnie zaś Anglii, trzymającej na uwięzi wrogie nam zakusy pruskie. Były i depesze urzędowe od sejmów nam pokrewnych. Był olśniewający zbieg pomyślnych dla nas obrotów, wróżb i widoków. Zdarzyło się zaś, że i owa depesza stanowcza, na którą czekał pan Mochnaczyński, przyszła właśnie podczas sesyi. Posłaniec kurzem odziany wręczył ją w stosownej chwili panu Kotulskiemu.
Konieczność wysłania deputacyi do Petersburga okazywała się ze wszech miar nieodzowną. Tryskała też z oczu i z serc całego niemal zgromadzenia.
Ale pan Sartor zaoponował, twierdząc że »my« nie powinniśmy prosić upadającego rządu, ale domagać się nasycenia potrzeb naszych. My nie sprzymierzamy się z rządem, ale z tą częścią społeczeństwa rosyjskiego, która rząd chce obalić lub go do gruntu przeistoczyć. A przedewszystkiem my porozumiejmy się z najlepszą częścią Rosyi, z tymi, którzy jutro będą rządem i pracujmy z nimi nad stworzeniem platformy realnej, politycznej i ekonomicznej.
Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/81
Ta strona została przepisana.
— 77 —