Strona:Józefa Ungra Kalendarz illustrowany 1878.djvu/61

Ta strona została przepisana.

Pan baron, ufny w dobre przyjęcie, postanowił po kilku miesiącach sztywnych konkurów, wystąpić z oświadczynami. W tym celu, wystrojony — jak minister, gdy się udaje na dwór panującego, sztywniejszy niż zwykle, o twarzy ubranéj tajemniczą powagą, zajechał poczwórną karétą, przed ganek dowru w Bronowicach. Przyjęto go na progu..... z ukrywaną radością. Państwo Bronowscy zrozumieli, że nadeszła chwila stanowcza; przybrali także pozory powagi tajmniczéj, a gdy zasiedli wraz z gościem pod werandą pałacową, pan baron piérwszy rozpoczął rozmowę.... o pogodzie.
Rozmowa rwała się i zawiązywała nanowo, aby się rwać ciągle..... Obecność Zosi ciążyła na niéj kamieniem. Baron lękał się jéj piérwszego słowa — państwo Bronowscy czekali..... W tém od strony ogrodu, odezwała się trąbka pocztowa.
Gość w Bronowie nie był rzadkością, a jednak tym razem odgłos wesołéj trąbki dziwne sprawił wrażenie na obecnych. Państwo Bronowscy z niechęcią pomysleli, że ktoś, co w téj chwili nadjeżdża, może stanąć na przeszkodzie rozwiązaniu tajmnéj zagadki, wypisanéj w oczach Klugera. On sam poprawił sie na krześle ruchem nerwowym, zdradzającym niecierpliwość, a Zosia... ona jedna tylko odwróciła główkę podniesioną w stronę, z któréj odgłos trąbki zadzwonił. Oczy jéj błysły domysłem i nadzieją wpółotwarte usta tylko co miały wydać okrzyk... twarz powlekła się rumieńcem.
— Któż tam znów łaskaw?.. — spytał półgębkiem pan domu, podnosząc się z krzesłą.
Tymczasem przed ganek nikt nie zajeżdżał i odłos trąbki nie odzywał się więcéj. Znać ktoś przejechał i podążył daléj. Zosi serce drgnęło boleścią.. rumieńce zgasły, nadzieja pierzchła.
Zmęczona przymusem rozmowy o pogodzie i rzeczach... równie ważnych, wzruszona — podniosła się z krzesła i skierowała kroki w głąb ogrodu. W chwili téj zapragnęła samotności i ciszy, szybko więc weszła na uboczną ścieżkę, na końcu któréj stała zacieniona altanka. Wszedłszy do niéj, Zosia usiadła na ławeczce, oddała się tęsknocie, przysłoniła oczy w marzeniu, a gdy odjęła rękę od twarzy i spojrzała przed siebie, ujrzała zjawisko w téj chwili najbardziéj niespodziéwane.
Stał przed nią Kazimierz.
Stał i patrzył na nią wzrokiem życia pełnym i tego wyrazu, co wypowiada tęsknotę, radość, szczęście i miłość. Znać i on w duszy nosił to uczucie, jak talizman, na który spojrzenie obojętne padać nie powinno.
— Co za traf — rzekł. — pani tu... anim się spodziéwał.
Ona powstała szybko wzruszona i wyciągnęła machinalnie obie ręce... ale je rychło cofnęła!
— O!.. co za traf!.. — powtórzyła. — A przecież — to chyba nie pan przyjechałeś pocztą, któą zwiastowały dźwięki trąbki?.. Sądziłam już że to kto inny...
Słowa te zdradziłyby ją niechybnie z tęsknego oczekiwania, gdyby Kazimierz w téj chwili był panem siebie. Ale on ogarniał ją wzrokiem, tę postać piękną, która od zeszłego lata tak bardzo się zmieniła! Z dziecka prawie stała się kobiétą dojrzałą, wdzięku pełną i téj siły zewnętrznych kształtów, t.j skończonéj formy, która znamionuje twór doskonały.
Przez chwilę trwało milczenie, bo młodzi mierzyli się oczyma, nie mówiąc ani słówka. On tak zmężniał, wypiękniał; na jego czole osiadła powaga dojrzałéj myśli, w spojrzeniu było tyle ognia i szlachetności.
— Muszę się pani wytłómaczyć z mojego pojawienia się tutaj. Nie chciałem zajeżdżać przed dom, bo to zaszumnie dla wczorajszego studenta... a jak mówili Rzymianie, omnia mea mecum porto, co znaczy że ten tłómoczek który trzymam w ręku, to wszystko com z sobą przywiózł... Za to idę najbliższą drogą... Co za szczęście!.. panią pieérwszą tu spotykam!..
— Prawda, co za szczęście — rzekła ze szczerością panienka. — Więc pan już skończył studya? Masz pan już stopień naukowy? Mój Boże, z pana już skończony człowiek!.. A jak to będzie przyjemnie rodzicom!..
— Zdrowi są przynajmniéj?...
— Zdrowi...
— I wszystko tu jak dawniéj?..
— Wszystko... tylko — dorzuciła smutnie i cicho Zosia.
— Tylko?..
— Zastaniesz pan gościa.
— Gościa? machinalnie powtórzył Kazimierz, blednąc pod domysłem, który go uderzył jak piorun nagle. — Gościa...
— Tak... pan baron Kluger...
— Nie słyszałem o nim nigdy.
— Bo téż dawniéj nie bywał nigdy — ale teraz....
— Teraz... cóż teraz?..
— Jestem przecież panną na wydaniu — szepnęła cichutko dziewczyna, patrząc głęboko w oczy młodzieńca.
— Więc pan baron... jest narzeczonym?
— I nie, nie!..
— Starającym się?
— Tak...