w duszę, przysiądz bym mógł, że nie kto inny jest zabójcą Wilczury jeno on. I to dodam, żem schwycił u drzwi gwintówkę jego, gdy ją na stancję wnoszono, a palcem spróbowałem kalibru... Chcecie waszmość pójść o zakład ze mną o okseft węgrzyna, że jak się tylko dowie o tem, że kulę mamy, strzelba ta zniknie?
Wszyscy milczeli, ale po chwili rozmysłu rozwiązały się usta; zdania były bardzo podzielone. Jedni to ganili Turzonowi, że tak nań napadł i napłoszył go, dla pewności moralnej narażając pewność sądową, bo w nim mógł baczność obudzić; drudzy zaprzeczali całkiem, inni uderzeni prawdopodobieństwem, za jedno z nim trzymali. Hałas się wszczął i rozprawy bez końca, ale ostatecznie uradzono wyczekiwać i milczeć, patrzeć, słuchać i więcej zbierać dowodów, gdyż te jakie miano, całkiem się zdawały niedostateczne.
Sam to zresztą Turzon uznawał i o sekret prosząc, oznajmił, że do Wilna wyjedzie za dni kilka, jedynie dla dojścia o Hawnulu prawdy i szukania śladów jego, co pochwalono, a nikt się temu poświęceniu nie zdziwił, bo każdy na równe był gotów, tak zabójstwo tego nieszczęśliwego wszystkim zakrwawiło serca.
Hawnul, jak się później dowiedziano, konie nająwszy świeże, mimo nocy ciemnej i złej drogi, choć zrazu nocować miał w miasteczku, do domu w godzinę po spotkaniu z Turzonem pospieszył.
Sądownie go wcale nie zaczepiono i tak to sobie przycichło, ale ludzi z Krasnego ujętych nie puszczono na wolność i indagacje powoli się wlokły.
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.