Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Nic też nie oznajmywało, żeby się nimi bynajmniej miał troszczyć Hawnul, który stary swój tryb życia na nowo rozpoczął.
Oczy wszystkich zwrócłiy się na niego teraz bardziej jeszcze, a położenie stało się najprzykrzejszem. Nie miał nikogo, co by się chciał nazwać przyjacielem i dał mu jaki dowód przyjaźni, bo Wiła nawet służył mu chęcią tylko zysku powodowany, ale się z nim nie bratał, a posługując nawet czuć nie dawał dla czego to czynił. Niepodobna też, by Hawnul nie domyślał się co go otaczało, jakie na nim ciężyły podejrzenia, jaka go zewsząd obejmowała niechęć, jak każdy krok jego, słowo, zmarszczkę nawet na czole szpiegowano. W każdej twarzy rozpoznać mógł obawę, nieprzyjaźń, wstręt a nawet pogardę i choć z charakteru odosobnienia pragnął, musiał poczuć jak ciężko żyć w pośród nienawistnych ludzi.
Tymczasem nie tylko majętność nabyta i obowiązki pracy, ale konieczność moralna przykuwała go do miejsca, z którego ruszyć się, nie obudzając swoją ucieczką nowych podejrzeń — nie mógł, choćby pragnął.
Żużel patrzał nań prawie z politowaniem, tak dalece od powrotu swojego do domu po ostatniej wycieczce stał się chmurnym, zamyślonym, i widoczniej niż kiedy nieszczęśliwym.
Z obłąkanego wejrzenia, z brwi nachmurzonych i ust wpadłych czytać było łatwo, że w duszy jego leżała straszna jakaś tajemnica, jak rak wyżerająca mu piersi. Zobojętniał na gospodarstwo, na grosz, który lubił, na to co go otaczało, i na przemiany spędzał godziny to w po-