koju żony, to samotny gdzieś w gęszczach lasu lub ogrodu. Przychodzącego po dyspozycję ekonoma zbywał lada czem, najczęściej kiwnieniem głowy i milczeniem, i jakby jego nawet oczów chciał unikać, ledwie mu się już okazywał, zostawując gospodarstwo i wszystko co wymagało stykania się z ludźmi na Pawła Żużla, który co dzień ważniejszą stawał się w Krasnem figurą.
Zrazu przybywszy poleciał naprzód do żony, z którą długo pozostał zamknięty, ale nazajutrz Żużla wziął na spytki i opowiadać mu sobie kazał co w jego niebytności zaszło, szczególniej śmierć Wilczury, o którą go badał kilkakrotnie. Lecz wyciągnąwszy zeń co było można, zamilkł jak kamień i więcej już ani tego ani innego nie tknął przedmiotu. Bywało choć z daleka zagląda w gospodarskie roboty, teraz ani zajrzał i w sprzedażach nawet na ekonoma się spuścił.
Trwało to tak bez zmiany czas jakiś, a Filip Turzon pojechawszy do Wilna, jak w wodę wpadł. Przyjaciele nieboszczyka już się o niego kłopotać zaczynali, gdy Bruderkowski nareszcie umyślnym żydkiem odebrał wielki pakiet opieczętowany od Turzona, z nadpisem tibi soli[1]. Pismo to jako zawierające nieobojętne dla nas szczegóły, w całości tu zamieszczamy, choć styl jego i układ niekoniecznie by na to zasługiwały.
Z Wilna dnia 22. octobris 18...
Jaśnie wielmożny panie dobrodzieju!
„Nie wiem czym na to zasłużyć potrafił, abym odda-
- ↑ „Tobie jednemu“.