człowiek postawił mnie na nogach i wprowadził na bity gościniec, którym jeśli nie do celu, to blisko niego dojść się spodziewam. Wprawdzie musiałem mu się zwierzyć ze wszystkiego, wziąwszy odeń szlacheckie i kawalerskie słowo, że nikomu o tem nic nie piśnie, ale pewien jestem, że arcana[1] nasze w dobrych są rękach.
Przez tego tedy pana Hładkiego tyle już wiem, że na początek starczy, byśmy ptaszka z Krasnego wykurzyli.
Zrazum go zaraz posądzał, że nie musi być szlachcic, bo żaden z nas nigdy nietoperzem nie był i po kątach się ciemnych nie chował. Aliście trafniej to odgadłem, niżelim się spodziewał. Na razie doszliśmy, że Hawnulów familia nie jest i nigdy nie była szlachecką, bo choć wedle przywileju Zygmunta Augusta magistraty miast głównych uszlachcone zostały, tandem przodkowie Hawnulów już od zapadnięcia przywileju tego na urzędach miejskich nie byli, a żadne prawo wstecznego mieć nie może działania, jak to na całym świecie przyjęto. Hawnulowie jak widać zawsze pokątnie chodzili i służyli, bo i w historii ich, o ile historii mieszczanie mieć mogą, nie jasno i nie czysto. Dochrapali się majętności, potem ją utracili, a że pamięć trwała wysokich ich łask u panujących, i stanowisk jakie zajmowali, bo jeden nawet namiestnictwo w Wilnie sprawował, nosili się jak szlachta, nemine contradicente[2]. W różnych tedy fortuny przemianach trwali tak do dni naszych, podupadłszy nareszcie z kretesem