na majętności, tak że kamienicę nawet ostatnią sprzedać musieli od nacisku wierzycieli. Ojciec naszego Hawnula pauprem się wychował u jezuitów, a podrosłszy, czy to że głowę miał tępą, czy że się na niej patres societatis[1] nie poznali, wyszedł w świat bez opieki... Służył tedy na dworze księdza biskupa wileńskiego, zrazu bardzo maluczkie zajmując obowiązki, potem coraz się pnąc wyżej, aż wreszcie gdy sobie zaufanie prałata zyskać potrafił i renomę integritatis[2], powierzony mu został zarząd majętności biskupiej, na której się chleba dorobił. To on mieszczuk poznał kędyś pannę Salomeę Huńcewiczównę, dobrze urodzoną szlachciankę, tych to samych Huńcewiczów, którzy są u nas i pieczętują się Brogiem. A udając szlachcica sięgnął po jej rękę, a że panienka była nie posażna, Hawnul majętny, w szlachectwo tak bardzo nie wzglądano, byle szabla była u boku, ożenił się łyczak i spłodził syna, tego właśnie Samuela, który dziś w Krasnem siedzi.
Są to dowody, że conditio[3] jegomości nie była ani pannie ani jej familii wiadomą, a zatem wedle prawa kanonicznego ślub nawet nieważny i co z tego idzie, dzieci spłodzone nieprawemi by uznać można. Ale to mijam, bo nie do prześladowania dążę, tylko do wymiaru sprawiedliwości.
O ile dotąd zasięgnąć mogłem wiadomości po ludziach, Samuel Hawnul nie dla czego innego z Wilna i okolic,