czury nadszedł jedyny człowiek, który najwięcej mógł być im pomocnym w robotach takich, które powalaniem się groziły. Nie był to wcale skrupulat, chociaż zresztą nie zły człowiek, ale tak go pan Bóg stworzył, że z tego nad czem inni gdyby się im trafiało, płakali, śmiał się tylko i urągał.
Był to szlachetka odłużony, nie wielkiej fortuny, zawsze w kłopotach o grosz powszedni, posiwiały i wyłysiały w biedach, poczciwego serca, ale taki hulaka, że by był ojca i matkę rodzoną zastawił, byle miał za co pić, tańczyć, tłuc się po jarmarkach i końmi szachrować. Nie jednego brudu gotów się był dotknąć, kiedy mu grosza zabrakło, a grosz potem przez okno rzucał jakby go miał bez liku, zarówno na dobre jak na płoche uczynki, połowę ubogim, połowę łotrom i swawolnicom. Taki był jakiś nieład w tej nieszczęśliwej głowie, że i sam widział co robił złego i śmiał się sam z siebie a nazajutrz brnął znowu tym samym tropem co wczora. Zwano go tam pospolicie Jackiem Szaławiłą, chociaż nazwisko miał piękne i do uczciwej rodziny należał, ale życie mu ten przydomek tak przylepiło do twarzy, że ledwie kto wiedział, jak się wabił, a i sam nieznajomym Szaławiłą się przedstawiał, na wpół żartem, jakby czując, że honoru domowi, do którego należał nie czyni.
Pomimo wad i słabości swych, Jacek do sekretu, gdy go kto na szlacheckie słowo zaklął, taki był dobry jak inny. Nie wahano się wziąć go do rady, do której się wmięszał z wielką ochotą usłużenia, spodziewając się, że mu się coś oberwie przy tem na hulankę. Gdy tedy przy-
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.