Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

stej wnosząc, nie bardzo się mógł spodziewać gospodarz wielkiego zysku z klienta, pospiesznie ku niemu wyleciał
Rad był każdemu, bodaj takiemu jak Szaławiła tureckiemu świętemu.
Wiła wyglądał w istocie tak, że się dziwować nie było można, że go nikt dotknąć nie chciał, brudny i oszarpany, z twarzą nabrzękłą, z oczyma w czerwone ramki pooprawianemi, nieogolony od dwóch tygodni, w podartej kapocie, wywlókł się zakrywając nią piersi, na których czy pod spodem znajdowała się koszula, pan Jacek przysięgać nie chciał.
— A co! — grubiańsko trochę zawołał siadając posłany — co tam u waszeci słychać, panie Matiaszu? co? Goło, brudno, kiepsko...
Obejrzał się w koło i spluwając dodał:
— Nie do zazdrości się podobno waszeci powodzi?
— Albom ja temu winien — piskliwym głosem rzekł Wiła, mierząc go okiem — człek się stara, pracuje, haruje, poci ale kiedy komu z kamienia i to nic nie da, choćby głową nakładał. A złość ludzka, a języki, a zazdrośni! Oj! łatwo zgubić, łatwo!
— Ale co to gadacie Matiaszeńku — przerwał Jacek — niby to my dziś się znamy i o sto mil mieszkamy od siebie? Na co tu łgać? Żeby nie te szelmowskie spodniczki, które waść tak bardzo lubisz... żeby nie to nie owo i nie kiepskie sprawy, w które nieraz się palce umoczyło, było by to inaczej.
— A porzuć że waść — ofuknął się Wiła — spod-