niczki! jemu w głowie, spodniczki! jeszcze mi co przymyślisz!!!
Wiła widocznie się pogniewał.
— Dałbyś pokój się darmo perzyć, co prawda to prawda. Niby ja nie wiem, wiele to u ciebie w seraju dziewcząt różnego wieku pod komenderówką starej Kachny!
Wiła aż się zatrząsł.
— Co to waść pleciesz! sieroty wychowuję! jak mi zdrowie i honor miły, sieroty, ubóstwo, i to ludzie przekręcili, co to może złość ludzka!
— No! no! sieroty! sieroty! a jużci za przecharczowanie[1], że weźmiesz od nich czasem porękawiczne, to nic tak bardzo złego... Ale skarżysz się na ludzi, a krom tego ile to złych spraw przez twoje ręce przeszło!
— A czemu mi dobrych nie dają? — odfuknął Wiła, wszakże żyć muszę. Co to zła sprawa! u mnie nie ma złej sprawy, jak dla doktora nie ma paskudnej choroby. Jak drugim z nosa spadnie mnie dopiero ochłap, toż z głodu brać muszę co dają.
I burcząc Wiła chodzić począł po izbie, wciąż się otulając kapotą, na której ani pasa nie było, co by ją strzymał, ani guzów do zapięcia.
— Zresztą — dodał — co komu do tego co ja robię? Przed panem Bogiem odpowiem jeślim winien, a ludzie kiedy mnie mają co zadawać, niech pozwą, trybunału
- ↑ Przekarmienie.