opinii publicznej nie znam, król Stefan go nie fundował, i kpię się z ichmościów co go teraz myślą instytuować.
— Ale, bo to tak się gada, aby gadać — rzekł powolniej Jacek — nogę zakładając na nogę, jakby się na długie posiedzenie zabierał. A może więcej jest życzliwości w mojem grubiaństwie, niż w ukłonach, któremi waści z daleka na ulicy częstują.
Wiła sppojrzał z pod brwi i niedowierzająco się wykrzywił.
— Jeszcze byś waść mógł się wyrwać z tej biedy — dodał Jacek — cóż kiedy dobrowolnie coraz w nią leziesz głębiej. Otóż teraz...
— Ciekawym! — spytał Wiła stając.
— Po kiego licha było brać sprawę tego przybłędy Hawnula, albo to waść nie wiesz, że go cały świat egzekruje[1], i że człek więcej niż podejrzany?
Wiła kiwnął głową i uśmiechnął się.
— W to mi waść grasz! — rzekł szydersko — rozumiem. Albo to adwokat ma prawo wybierać sobie ludzi i sprawy? Ja już mówiłem, my jesteśmy doktorami, przyjdzie kto z raną, nie racja, że plugawa, musimy ją opatrywać.
— Dziś — dorzucił Jacek — cała szlachta hedżga na niego, to i adwokatowi się dostanie po tebinkach.
— No to plunę i porzucę — rzekł Wiła — bo przeciw wszystkim nie pójdę.
— Tak waść mówisz?
- ↑ Nienawidzi, ma w obrzydzeniu, w ohydzie.