Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak! a cóżeś waść myślał? — zapytał Wiła.
— Myślałem, żeś go się uczepił na wieki... ale widzę masz rozum, i znasz swego klienta.
— Lepiej niż wy go znacie — odpowiedział Wiła po cichu — uśmiechając się.
— Bo to między nami mówiąc — ciągnął dalej Jacek — zbiera się na niego burza, może go i wyświecą z powiatu.
— Za cóż? — spytał Wiła.
— Albo ja tam wiem — machnął ręką Jacek — ot nie masz się ty co napić, bo mi w gębie zaschło a dużo jeszcze mówić z sobą mamy.
— Wódka jest — rzekł Wiła.
— Niech będzie i wódka, każ dać byle nie siwuchy do licha i śmierdzącej kotłówki, choć nalewka znaleść by się u ciebie powinna.
— Jarzębinówka — rzekł cicho Wiła..
— Jaki frant! że za jarzębinę nie płaci, to się z nią z wróblami dzieli, na nią wódkę nalewa.
— Najzdrowsza — dodał Wiła.
— A dawaj jaką masz — rozpierając się zawołał Jacek; po brzuchu mi chodzi głód i pragnienie, a to nie ciekawe małżeństwo. Wiła wyszedł na chwilę z kluczykiem, powrócił, a za nim wniosła do izby na otłuczonej tacce butel i kieliszek młoda dziewczyna, blada, mizerna, brudno i odarto odziana, ale pięknych rysów twarzy. Na widok jej Szaławiła się uśmiechnął, mrugnął na starego rozpustnika, który pąsem zaszedł i ramionami ruszył, i krzywiąc się jarzębinówki wypił.