Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

słym, żywej duszy nie było widać, wrota ledwie się otworzyć dały, na ganku ziele rosło między dębowemi dylami podłogi, drzwi wszędy na klucze były pospuszczane. Miał w tem swoją myśl zapewne Turzon, że przed ganek zajechawszy prędko zlazł z bryki i pod ścianę przypadł nie postrzeżony, zostawiając tylko na widoku Wiłę. Zastukano do drzwi, nierychło ruch dał się słyszeć w domu, odryglowano je i sługa uciekła, a goście weszli do pierwszej izby na prawo.
Nigdzie żywego ducha, jakby wymarli mieszkańcy, komnata wielka i czysta, smutna była jak wszelkie schronienia ręką ludzką wzniesione, a nie zamieszkane przez człowieka. Na ścianach krzywo i niedbale pozawieszane pyłem przykryte, tu i ówdzie czerniały portrety Huńcewiczów i Kraśniańskich, dawnych miejsca dziedziców, o które widać nikt nie dbał, bo ich nawet litościwa z pajęczyn nie otarła ręka. Na środku stół wielki krzywo także stojący, kilka stołków prostych i nic więcej. Żadnego śladu by tu kto żył i pracował, by nawet przechodził tędy.
Jakiś czas stali tak patrząc na siebie dwaj przybyli, gdy boczne drzwi otworzyły się powoli i blada twarz Hawnula ukazała się z nich z błyszczącemi oczyma. Znać nie spodziewał się ujrzeć Turzona, bo się zacofał, zmieszał widocznie. Klamka zadrżała mu w rękach i była chwila jakby chciał uciekać, lecz natychmiast odzyskał panowanie nad sobą i powoli, dumny, chmurny, posępny wszedł do izby.