ostrożnie, de mortibus nil nisi bene[1], żywy byłby się sam o swą krzywdę upomniał, umarły znajdzie przyjaciół co za niego staną.
— Ani żywegom się bał, ani umarłego lękam — odparł Hawnul — słyszysz waćpan. — Podniósł głos silnie, ale mocniejszy jeszcze krzyk boleści, krzyk jakby ostatniego wysiłku i skonania zagłuszył jego słowa, rozległ się on po domku jak groźba, jak przekleństwo, jakby odpowiedź grobowa na niebaczne wyzwanie. I Wiła, obojętny dotąd świadek rozmowy, Wiła nawet pobladł słysząc go, Turzon zamilkł, a Hawnul drzwiami rzuciwszy za sobą poleciał.
— Jedźmy — odezwał się Turzon — nie ma tu co robić więcej. Bóg podobno podjął się kary za występek, zostawmy zbrodniarza mściwej jego prawicy, bo gdzie sprawiedliwość Boża dotyka, tam ludzka milczeć i ustąpić musi. Idźmy i otrząśmy proch z nóg naszych, odchodząc z tego domu przekleństwa.
Paweł Żużel, z którego opowiadań tę historię łatam jak mogę, dodając do niej szczegóły, jakichem się później od starych ludzi w tej okolicy zamieszkałych dowiedział, stał w ganku w czasie tej sceny, której wyrwane słowa uszu jego dochodziły, stał i truchlał ze strachu. Po odejściu bryki, która wiozła Turzona i Wiłę, pozamykał drzwi, a że mu od rana w gotowości być kazano na wszelki wypadek, siadł na ławce i ponuro się zamyślił.
Po krzyku ostatnim, nie tylko w domu całym ale i po
- ↑ O zmarłych — tylko dobrze (mówić)!