Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

— To był trup, to był trup... dziecię nie żyło...
— Kłamiesz, chybaś ty sam je zabił... żyło, żyło dziecię moje! tyś sam je zabił... dziecię moje, oddaj mi dziecię, zbójco, oddaj mi syna... weź życie żony, oddaj syna!
— Cicho szalona kobieto — stłumionym głosem rzekł mąż — nie wywołuj z piersi mojej gniewu, z oczów płomieni, z rąk...
Ale mu głosu zabrakło.
— Cóż? myślisz, że się lękam? zabijesz mnie jak zabiłeś dziecię, o! ja się już tego nie boję — odpowiedziała — nic mnie już do życia nie wiąże, wczoraj bym cię była o nie prosiła, dziś wołam śmierci jak wyswobodzenia.
— Ale na Boga ci się klnę kobieto — przerwał Hawnul bijąc się w piersi z rozpaczą — że najstraszniejsza tajemnica otacza mnie w tej chwali, nie wiem sam co się dzieje ze mną. Przyniosłem je tu ogrzewając piersią moją, położyłem, chcąc odżywić, dając mu część życia mego... gdy nad głową dał się słyszeć śmiech szatański, śmiech grobowy i padłem przerażony nim o ziemię... Patrz, oto ślad na skrwawionej skroni mojej, gdym powstał, jużem nie znalazł dziecka naszego, porwano je, skradziono, sam nie wiem co się z nim stało.
Kobieta słuchała drżąca, a oczy jej padły na pieluchy leżące na ziemi, przybiegła ku nim, podniosła je, przycisnęła do piersi, łzy puściły się z jej oczów, tuląc bieliznę do łona, siadła na ziemi bezprzytomna, jakby niemowlę karmić miała.
— Tak — odezwała się po cichu — jam nie powinna była mieć dziecięcia, anim godna była pożegnać istoty,