się z rudy[1], po kępach, ostrożnie, pod zaroślami dostał się na twardy grunt, na którym stał ów kurhan rozkopany.
Spojrzał, wszystkie psy jego siedzą wkoło i wyją, zbliżył się i włosy mu aż na głowie powstały, tak okropny widok uderzył oczy jego. Na samym mogiły wierzchołku leżało nagie ciałko niemowlątka, niedawno narodzonego, straszliwie poszarpane, pokłóte dzióbem i szponami ptastwa porozdzierane w kawałki.
Mógł jednak Żużel rozpoznać w niem, jak powiadał, trup dziecięcia, który znikł z izby w owym dniu pamiętnym. Kto go tu zaniósł, jak się tu dostało na pastwę dzikim zwierzętom, nie umiał sobie wytłumaczyć. Skóra na nim zadrżała, ostygł, obejrzał się, przeżegnał i już nie oglądając się na psy swoje, ruszył co żywo do domu.
W pierwszej chwili myślał zaraz dać znać Hawnulowi, ale głębiej wziąwszy te rzeczy, zawahał się. A nuż go Hawnul posądzi? A nuż ta wiadomość na nowo go wprawi we wściekłość? Z drugiej strony, możnaż bez pogrzebu zostawić niewinne zwłoki? A jeśliby je sam pochował, czyby stąd nie urosło podejrzenie i niebezpieczeństwo dla niego?
Nie wiedzieć co było począć i Żużel mocno się zafrasował, ale że do Hawnula, mimo to wszystko, był jakoś niewytłumaczonym sposobem przywiązany i obawiał go się niemniej jak szanował, dobrze się namyśliwszy i rozważywszy, poszedł do niego. Wedle zwyczaju potrzeba
- ↑ Z błota.