zbierającego w połę kapoty biedne szczątki dziecięcia, zmiatającego ziemię, z którą się zamięszały, a tak strasznego wśród tego grobowego zajęcia, że mu się zdał obłąkanym. Słowa się z niego dopytać nie było można, ani pokierować nim, ani dowiedzieć się czego chciał. Nareszcie gdy zebrał zwłoki dziecięcia Hawnul, z okiem wlepionem w te reszty istoty mu drogiej, odwrócił się od mogiły i począł iść ku dworowi nie patrząc pod nogi, instynktem jakimś, ale żywo miotany uczuciem wielkiem, które piersią jego stalową miotało.
Blisko wsi był smętarzyk wiejski, ocieniony kilką wierzbami i sosnami, ale jak zwykle bez żadnego ogrodzenia i rowu nawet. Na nim, wedle starego tych okolic zwyczaju, nie tyle krzyżów chrześcijańskich stało, co poziomych budowelek w kształcie małych chatek wiejskich, na wzór jeszcze pogańskich izb, pokrywających groby. Na mogiłach uboższych ludzi leżały dyle grube, na dwóch bierwionach sparte, a z przodu na kształt daszka wyrobione, wizerunki domków, których zbudować możność nie dozwoliła. Znać w tej stronie, w prastarych jeszcze czasach zwyczajem być musiało dla każdego zmarłego, czy dla całych rodzin wspólne stawiać grobowce, w kształcie chatek w zrąb wznoszone, a dranicami kryte. Pod temi budowlami stawiano zapewne w dnie przypomnienia (spominki) na Dziady, w dzień zaduszny, objaty (czyli obiety, ofiary) makową juszkę, pęcak, kutię i inne potrawy poświęcone duchom zmarłych. Później na daszkach tych wiejskich pomników stanęły krzyżyczki; chatki poczęli stawiać bogatsi tylko, ubożsi rodzajem dachów
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.