bez zrębu pokrywali mogiły, w ostatku kloc na podobieństwo dachu odrobiony zwyczajową chatę (domowinkę, tak zowią ludzie do dziś dnia trumnę w wielu miejscach na Rusi) zastąpił.
Chatynki te grobowe, niskie, czarne, na wpół porozwalane i przegniłe, jak innym poleskim tak i temu smętarzowi, ocienionemu kilką sosnami staremi i wierzbami rosochatemi, nadawały oryginalną fizjognomię.
Była to wioska umarłych, obok wsi żywych stojąca. Hawnul jakby sobie po drodze to miejsce przypomniał, skierował się ku niemu, spojrzawszy tylko na Żużla, który z konia zlazłszy, w ślad za nim dążył.
Oba razem wstąpili na piasczyste wzgórze, od wieków służące wiosce za miejsce pogrzebu i zatrzymali się pod rozłożystym jałowcem, który w pośrodku czarne swe gałęzie szeroko po żółtej wydmie rozkładał. Hawnul obejrzał się wkoło, jakby szukał czem ziemię poruszyć, a Żużel zrozumiawszy myśl jego, pobiegł po gałąź sosnową, która nieopodal leżała. Łatwo było rozgrzebać tę ziemię nie zsiadłą, nie związaną korzeniami roślin, bo prócz kilku krzaków piołunu i dziewanny, nic na niej nie rosło i Żużel wykopał dół aż nadto wystarczający na pogrzebanie zwłok dziecięcia.
Ale o pół łokcia w głąb, gałąź stuknęła o coś, i spod piasku obnażona zaświeciła czaszka trupia. Paweł krzyknął i porzucił robotę. Przez cały ciąg jej Hawnul stał czuwając nad szczątkami dzieciny, z oczyma w nie wlepionemi. Głos towarzysza go obudził, spojrzał w głąb, usta
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.