Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

świtaniem jeszcze go nie było. Jak tylko Hawnul usnął, pani odeszła do swojej izby, Żużel sam jeden pozostał przy chorym, świeca paliła się na zapiecku, a cisza panowała w całym domu, dotkniętym ręką Bożą.
Choć z początku strach go przechodził jakiś, już i Pawłowi w końcu oczy się zmrużać poczynały, gdy go lekki szelest przebudził; otworzył powieki i postrzegł Hawnula, który na łóżku siedział wyprostowany, oczy jego jak w tęczę wlepione były w otwarte drzwi od pierwszej izby, czarne i puste.
O mało nie krzyknął zrazu, dosłyszawszy głos Hawnula, który zdawał się z kimś rozmawiać. Z piersi chorego dobywał się straszny jakiś, jakby z grobu pochodzący jęk przeciągły, który żadnego nie miał podobieństwa do zwykłego jego głosu.
— Czego ty chcesz Polikarpie? — mówił — czego? mogiłę zasypię... no! i krzyż ci na niej postawię... i mszę odprawić każę... idź! idź... pomściłeś się już dosyć!
Zatrzymał się i znowu mówić zaczął, zwracając oczy w drugą stronę:
— A! to ty! z krwawą piersią? to ty! O! ty mi nie darujesz.... no! to szarp piersi moje... rwij je i napij się krwi mojej... ale niekaż za mnie pokutować niewinnym!
Znów umilkł i znowu po przestanku się odezwał:
— I ty tu siwowłosy? i ty mi pokazujesz piersi wyschłe i wypłakane oczy, toś i ty mnie nie przebaczył.. przyłączyłeś się do prześladowców moich.
— A i jeszcze jedna, — dodał wstrząsając się... — to