miała w usługach, czytywała półgłosem. Czasem wszedł Hawnul. Spytał się o co, postał naprzeciw łóżka, popatrzał, i odprawiony kwaśnym głosem lub milczeniem, wynosił się zaraz do drugiej izby, na wiekuiste swe rozmyślanie. Niekiedy w nocy z pokoju chorej słyszano rozmowę, ale ta coraz była rzadszą i zwykle wybuchem jęków i płaczem żony się kończyła. Hawnulowa mimo bab, znachorek, ziół, kąpieli, nakadzeń i najrozmaitszych leków coraz była gorzej i gorzej. Z pięknej na podziw niewiasty skielet się zrobił wyżółkły, chudy, straszny resztką piękności niedogasłej i wyrazem jakiejś palącej rozpaczy. Kobiety wiejskie, które się na chorobach znają instynktowo... widziały już, że Hawnulowa żyć nie będzie, mąż jakby tego nie rozumiał zawsze się zdawał oczekiwać rychło li z łóżka powstanie. Nareszcie jednego dnia, nieco oprzytomniwszy, zajrzał do sypialni i wpatrzywszy się w chorą, przeląkł się jej stanu, jakby pierwszy raz uderzył jego oczy... przeląkł się i natychmiast wysłał po lekarza.
Stary, niegdyś kreisfizyk[1], Dawid Herzig, którego znaleziono nierychło, gdy go wprowadzono do izby, gdy pulsa i język zobaczył, pokiwał głową i dobywszy tabakierki, wyciągnął męża do pierwszego pokoju.
— A pocóżeście tu mnie przyprowadzili? — zapytał łamanym językiem.
Hawnul spojrzał nań, nie wiedząc co odpowiedzieć.
— Po księdzą było posłać, nie po mnie! — dodał grubijańsko ruszając ramionami... a to ona za kilka godzin
- ↑ Lekarz powiatowy.