skona! to to jest! to to jest i skona! A wy dopiero wołacie fizyka, kiedy chory stygnie... głupie Polaki! Po co tu fizyk, po co medyk! jak ją baby zakurowały... To to jest!
I zażył spokojnie tabaki.
— Co waćpan mówisz? — krzyknął Hawnul — czyż by ona miała być tak źle!
— A ha! dopiero pyta głupi Polak! a ona za kilka godzin caput... — rzekł fizyk siadając i ocierając pot z czoła... — to jest pewniejsza niż my jutro żyć będziemy.
— I nie ma ratunku? — załamał ręce Hawnul.
— Żadnego! caput! — chłodno wybąknął Niemiec — zapóźno! caput! posyłajcie po księdza!
— Tak młoda! tyle siły!
— Można przedłużyć konanie, ale nie powrócić życie... na to nie ma sposobu.
Hawnul zachwiał się, krew widocznie uderzyła mu do głowy i atak był tak silny, że jak długi padł na ziemię. Niemiec się porwał, ludzie nadbiegli, znalazł się i Paweł Żużel, zanieśli go na łóżko, poczęto trzeźwić, musiano mu nawet krwi upuścić, ale zaledwie oprzytomniał, wyrwał się im i do łóżka chorej, drzwi za sobą zatrzaskując poleciał. Żużel obawiając się o niego, pobiegł za nim i mimowolnie świadkiem był sceny, która głęboko wraziła się w pamięć jego.
W pokoju, którego jedno przysłonione okno nie wielką ilość światła przepuszczało przez gęstą firankę, leżała chora Hawnulowa. Twarz jej bladą zaledwie wśród bielizny rozeznać było można, dwoje tylko brwi czarnych i czarnego warkocza pasmo wskazywały zdaleka gdzie
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.