spoczywała jej głowa. Chora już nawet modlitw odmawiać nie mogła, zdawała się usypiać, gdy wszedł Hawnul i zbliżył się do łoża z wyrazem rozpaczy, z załamanemi rękoma.
Chociaż go nie postrzegła, bo oczy miała zamknięte, wstrzęsła się i porwała o swoich siłach umierająca, otwarła powieki, poznała męża a przez chwilę milczenia strasznego mierzyli się jak zapaśnicy wzrokiem, który miał wyraz błagalny w oczach Hawnula, a pełen był srogich wyrzutów od żony.
— Księdza! na Boga! księdza! — wyjąknęła wreszcie Hawnulowa — niech z duszą skalaną nie idę na sąd Najwyższego... księdza! by mi przebaczenie ogłosił, bym się przed nim oczyścić mogła, godzina się zbliża...
— Posłałem po niego! — rzekł mąż z cicha — uspokój się... na Boga, spocznij.
— Nie! dla mnie nie ma spokoju — ozwał się głos coraz silniejszy i nabierający energii — ani dla ciebie Samuelu! Bóg cię dotyka mściwą ręką, boś nic Bożego nie poszanował na świecie. Wierzyłeś w chytrość i zdradę... giniesz od mocy, której ani podejść, ani złamać już nie potrafisz. Patrz! jam jedna z ofiar twoich! Jam dziś sama, u łoża wzgardzonej nędznicy ani ojca, ani matki, ani przyjaciela, ani kapłana, jeden tylko żywy wyrzut, żywe przypomnienie zbrodni. Ciebie gorszy jeszcze koniec czeka! A! nie chcę ust kalać gniewem i wołaniem o zemstę, gdy wszystko przebaczyć potrzeba, ale miecz wisi nad twoją głową... Ja wiem wszystko... jam we śnie widziała czego niczyje oko nie widziało na jawie. Tyś
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.