rwanie, o bezecne postępowanie z jej rodzicami, o pogwałcenie klasztoru, o świętokradzkie śluby, o przeniewierstwa i zdrady, a gdy przyszło do ostatnich lat życia w tych słowach zeznał winę, o którą go nikt z obecnych posądzić nawet nie śmiał.
— Widzicie we mnie — rzekł na ostatek — zabójcę Stefana Wilczury! Oto sam, dobrowolnie zeznaję, żem go zdradą zabił i wydaję się w ręce wasze, duszę moją polecając miłosierdziu Bożemu, ciało zdaję sprawiedliwości ludzkiej. Odstawcie mnie do sądu, niech sąd i miecz ukarzą, aby Bóg mógł przebaczyć! Krew za krew, życie za życie!
Położenie kapłana i obecnych było nadzwyczajne, nie wiedzieli jak sobie począć, czy go słuchać i wierzyć mu, czy to wszystko wziąć za szał i gorączkę, ale doktor uląkłszy się tragedii, siadł na kałamaszkę i z historią tą pierwszy poleciał do masteczka. Ledwie z wózka zsiadłszy, pobiegł zaraz z relacją do podsędka, podsędek posłał po Turzona, po znajdujących się w miasteczku przyjaciół Wilczury i co żyło zbiegło się natychmiast słuchać, podziwiając palec Boży w tej sprawie. Uradzono zgodnie jechać na miejsce i wskutek publicznego wyznania uwięzić naprzód winowajcę, aby oprzytomniawszy i rozmyśliwszy się nie uciekł.
Pomimo pośpiechu i ponaglań Turzona, kierującego tą wyprawą, nim się urząd dowiedział, nim środki obmyślano, nim się komenderowani wybrali, połowa dnia upłynęła i wieczór już był, gdy na żydowskich brykach dopadli sądowi do dworu w Krasnem.
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.