sama[1] też ani się wmieszała do kobiecych rzeczy, zdawszy wszystko na klucznicę: motki, kury, płótno i ogrody.
Całe dnie czasami pan Samuel spędzał w osobnym pokoiku z żoną na rozmowie i jakichś namysłach, naradach czy krotochwili, której dwór zrozumieć nie mógł; słyszano tylko na przemiany z izdebki, do której wchodzić bez zapukania nikomu nie było wolno, to głos żywy pana Samuela, to żałosny lub cichy i powolny głos żony jego; Bóg wie o czem gadali, ale się nagadać nie mogli. Dostrzeżono w początkach zaraz i tego, że byle zaturkotało w dziedzińcu, zrywał się niespokojnie Hawnul i biegł do okna, jakby przelękniony każdym przybywającym. Wszystko to razem wzięte, jak zrazu uderzało i naprowadzało na dziwaczne domysły, tak po chwili stawszy się chlebem powszednim, przestało zwracać uwagę.
Sąsiedzi tylko skarżyli się na dziedzica Krasnego, że im nie dopisywał, bo pociechy z niego nie mieli żadnej, najgorzej zaś pan Stefan Wilczura. Ten mieszkał w Serebrzyńcach, był wdowcem od lat dziesięciu, a że ludzi, towarzystwo, wesołość i hulankę lubił, i spodziewał się z przybyciem Hawnula pozyskać nomine et re[2] sąsiada, bardzo się krzywił, gdy z nim znajomości nawet do pół roku nie zabrał.
W okolicy, ba w całym kraju na mil jakie pięćdziesiąt, znano pana Stefana Wilczurę, bo bez niego nie obe-