dy nie daruje, choćby Krasne całe poszło za łąkę na Pogrudziu.
Na próżno Żyrmuński, człek wystały i zimny, przedstawiał, że i Krasnego mogło nie starczyć, i osobą, życiem, zdrowiem może płacić będzie trzeba, Hawnul jak się zaciął, ani kroku nie ustąpił.
Proces tedy, nim siano uschło, rozpoczął się formalny; z obu stron manifesta i żałoby[1], a sąd nakazał konportację dokumentów. Tu był sęk, bo Krasne od tylu lat zostawało w bezrządzie, że papierów nowemu nabywcy zdano mało i to tylko czego myszy nie dojadły, a mapa choć była robiona widać z czasów, gdy Krasniańscy posiadali obie wioski, nie dowodziła wcale na stronę nowego dziedzica, bo na niej łąka na Pogrudziu stała z adnotacją: „Z dawien dawna dyferencja[2], używalność Serebrzyniecka“.
Gdy się tedy w papierach rozpatrzono, a brak dowodów ukazał, Hawnul z wielkiego impetu rzucił prawie w oczy panu Żyrmuńskiemu dokumenta i krzyknął:
— Jakeś mi to waszeć sprzedał, tak mnie teraz broń. Szukaj sobie gdzie chcesz dowodów! byle były!
Żyrmuński połknął afront, pocmokał, poskrobał się po łysinie, ale że jest zawsze modus in rebus[3], wydobył ni to ni owo ze starych nadań, poprzeć się gotując swoje zeznaniami gromady krasniańskiej i sąsiednich, do których wcześnie zastukano.