i nim mu Hawnul rzecz miał czas opowiedzieć, sam już stan sprawy mu wyłuszczył.
— Ja to sam — rzekł po cichu z pokorą — trochę jestem krewny Kraśniańskich, miałem dawniej w ręku ich papiery. Stan kwestii nie jest mi obcy... a co się tycze Czerczej...
— Aleć to nie jest mogiła? — zapytał Hawnul. Wiła obejrzał się, przysunął z stołkiem i rzekł cichutko:
— Owszem, mości dobrodzieju, to jest mogiła... ale to może być i kopiec.
— Jakim sposobem?
— Ale to długa historia — rzekł adwokat.
— Może o Czernym kniaziu? — spytał Hawnul.
— Znam i tę — odparł Wiła — lud sam nie wie co plecie i co by miał pamiętać, to woli komponować. Rzecz się ta miała inaczej. Trzeba byś waćpan dobrodziej wiedział, że matki mojej ojciec rodził się z Huńcewiczównej.
— Ale i ja jestem w powinowactwie z Huńcewiczami.
— I to wiem, i przez kogo nawet — z flegmą ale wzrokiem mierząc Hawnula rzekł Wiła.
Ale w tej chwili cały w ogniu zerwał się z siedzenia konsultant i zawołał:
— Skąd waćpan to wiesz?
— Niech pan niezważa, ja wszystko wiem — rzekł cicho adwokat — ale co ja wiem to jak kamień w wodę.
Na twarzy Hawnula silne znać było wzruszenie, którego długo pohamować nie mógł, drżał, bladł i wreszcie przemógłszy się, usiadł na oko spokojnieszy nieco.
— Otóż, co chciałem mówić — kończył Wiła.
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.