W powiecie i palestrze znano go pod przydomkiem Katona lub Impavidusa[1]; najnieznośniejszym był z powodu, że ani swojego ani cudzego nie żałując czasu, obojgiem szafował tak, że co inny w godzinę by zrobił, on na to potrzebował dni kilka.
Znamy już choć trochę pana Stefana Wilczurę i jego obrońcę Filipa Turzona, Hawnula i Matiasza Wiłę, możemy więc przewidywać jak zjazd i dukt na gruncie się odbył.
Było to w miesiącu sierpniu, a choć skwary ogromne, pogoda wytrzymała służąc żniwom i gospodarzom, słońce dopiekało jakby się śpieszyło ogrzać ziemię, by przez zimę nie skostniała na wieki, lekki tylko wschodnio-południowy wietrzyk powiewał cokolwiek rzeźwiąc swym oddechem. Niebo miało te barwę dymną, płową, jednostajną, która często poprzedza długą posuchę a z poza niej słońce to bladem kołem, to nad zachodem czerwonym kręgiem się okazywało. Jednego z takich dni, na brzegu sianożęci na pogrudziu zebrały się wymienione osoby. Oprócz nich i pisarza sądowego, sucherlawego i czarniawego człowieka, który się napijał, ale zdaniem tych co go znali, im bardziej napiły, tem lepiej obowiązek swój spełniał... cała gromada ludzi, podzielona na dwie kupy, stała opodal czekając inkwizycji[2].
Krasniańscy i Serebrzynieccy w milczeniu to na siebie, to na starszyznę spoglądali, przed którą z respektem odkryli głowy powygalane. Z wejrzeń, które na siebie