stanowcza chwila zbliżała, obawę jakąś niepewności i zabobonny przestrach. Jeden Hawnul z Wiłą poszedł przodem, żywo rozprawiając i ani zadrżał na myśl, że przez świętokradzki upór, popioły zmarłego naruszy. Uczucie obawy najwidoczniej malowało się na twarzach wieśniaków, szczególnie Krasniańców, przeczuwających, że im do tego dzieła nieprawości ręki przyłożyć przyjdzie. Nieśli się z rydlami powoli, a pod Semenową barcią kilku z nich korzystając z krzaków, drapnęło cichaczem do domów.
Wśród błotka, na maleńkiem podwyższeniu, wznosił się kopiec ów, o który się spierano, dość szeroki obwód zajmując, cały zieloną darnią okryty, u spodu opasany był łozą, krzakami i bujnymi chwasty. Miał on kształt mogił zwyczajny, stożkowaty, a wierzch jego był zaklęsły nieco, jakby zapadły, sama wielkość wskazywała zresztą, że to nie był kopiec graniczny, gdyż te zwykle nie zbyt wyniosłe sypano. Wiła, który najpierwszy wszedł na wzgórze, choć doskonale i lepiej od innych wiedział czyje zwłoki pokrywała mogiła, wklęsłość jej u góry tłumaczyć począł wbiciem wielkiego pala, który gdy wygnił, ślad jego w ten sposób oznaczony pozostał.
— A palów — rzekł — nie wbijano przecie na mogiłach, to rzecz wiadoma.
— Ale stawiano na nich krzyże — odparł rozsądnie Szumczykiewicz, który systematycznie usyp obchodził i badał.
Inni przytomni zatrzymali się trochę opodal i z trwogą poglądali na mogiłę.
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.