Nie było sposobu. Żużel musiał nazad się do Semenowej przebrać barci, potem gdzie stały konie i dosiadłszy chabeta popędził do wioski, choć zrazu nie wiedział jak rozkaz spełni, i wstręt miał przymuszać, widząc, że ludzie tak się obawiali rozkopywać mogiły. W pół drogi jednak począwszy myśleć, ciężar i winę całą zrzucił już na pryncypała, a że był człowiek przebiegły, wprost się udał do karczmy.
Tu istotnie kilku już zastał wcześniej zbiegłych, a tłum ciekawych, którzy od nich przyszli o sprawie zasięgnąć wieści, ale by się byli rozbiegli wszyscy, zobaczywszy go i przewąchawszy, po co został posłany, gdyby nie użył fortelu. Konia przywiązał za karczmą do wierzby, sam tyłem wszedł do komory żydowskiej, arendarza wysłał, żeby drzwi zatarasował, i dopiero wówczas do szynkowni wkroczył. Ten i ów rzucił się do drzwi zaraz, ale Żużel począł ich mitygować.
— Posłuchajcie-no — zawołał — a potem zechcecie to idźcie do miliona kroćset gdzie się wam podoba. Wiecie, że pan nie żartuje, a jak się pogniewa, to gniew na waszych karkach poczujecie nie raz jeden. To nie żart.
— Panie Pawle — odezwali się starsi gospodarze — do kopania mogiły nas nie przymusicie.
— A co to wam od tego ręce poopadają czy co? — rzekł Żużel — czy to wasza będzie wina, kiedy pan kazał? Pan każe, sługa musi.
— Lepiej pana pogniewać niż Boga — odparł stary jeden — to się nie godzi.
— Słuchaj Semen — przerwał Paweł — nie myślcie,
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.