pędzono przed świtem na pogrudzie i nie tyle spasiono jak stratowano sianożęć tak, że przez tygodni parę czarna była gdyby rola. Pan Stefan zniósł to, ani słówka nie pisnąwszy, ale oddał na tyluż morgach żyta, które świńmi dworskimi zrył i zbił ze szczętem, zapędzając je tam po nocach. Sianożęć odrosła bujnie, siano pokoszono, i jak zwykle złożono w stogi na gruncie sąsiednim, ale oba stogi popaliły się w dwa dni po zawierszeniu. Tydzień nie upłynął, odryna[1] w Krasniańskim lesie ze wszystkiem spłonęła, tak że dla koni musiał pan Samuel [siano] kupić i otawę[2] dawać bydłu.
Kopiec nowo usypany jednej nocy rozsypano, za co wywdzięczając się zaraz Wilczura zrąbał Semenową barć, na sośnie drugiej, bliżej Krasnego leżącej, pszczoły postawił i znaki graniczne pokładł. Poszły obustronne manifesta, nakazano wizją na gruncie, a tymczasem nazwisko Semenowej barci przeszło powoli na młodszą jej siostrę.
Bydło zabierano co trzeci dzień i nie upominano się już o nie, jeśli łaska była wypędzonemu na paszę powrócić chyłkiem do domu to dobrze, jak nie, już się z nim ani chłop ani dwór nie zobaczył. Skończyło się na tem, że zamiast dwóch pastuchów, wychodzili z obu stron i pastusi i strzelce z ponabijanymi rusznicami wartując koło stada. Ale by tego na wołowej skórze nie spisał, ile napłatano wzajemnych psikusów, a stara nienawiść czerwonych pasów do czarnych i czarnych ku czerwonym,