ukochać może. I dlatego nie zazdroszczę wcale Neapolitańczykom ich zatoki, ani Szwajcarom gór ich, ani Niemcom i Francuzom Renu, o który się kłócą... dość mi tego na co patrzę... W tym złamku również odbija się myśl Boża, jak w wodach Orenoki, jak w falach Renu i płomienistych snopach podbiegunowej Zorzy.
Uznaję chętnie wszelką piękność, ale gdyby mnie kto przeniósł na zawsze z ziemi, do której tak przyrosłem sercem i duszą, o! umarłbym z tęsknicy za sosnami, za szarem niebem i lasem naszym zielonym.
A szczególniej za lasami. Bo według mnie nic piękniejszego nad lasy, gdzie brak drzewa: wody, skały, niebo, słońce, nic go nie zastąpi. I okolice, w których nie ma nic do widzenia oprócz borów i lasów, jeszcze są weselsze od najnieprzejrzańszego, wonnego stepu, po którym tęsknota chodzi jak po wielkim smętarzysku. Drzewa tylko że nie mówią, ale co w nich myśli! ile wdzięku! jaka rozmaitość barw, woni, fizjognomii! jakie w nich życie! Nigdy mi się nie uprzykrzyło jechać nimi choćby dni kilka ciągle, jak to się w Litwie zdarza; ale gdy raz stepem besarabskim półtora tylko dnia przewędrowałem na skwarnem słońcu, na całe życie miałem tego dosyć.
Litwa, to jeszcze kraj, na którym znać, że dopiero w XIV wieku wcieliła się do mocarstw europejskich, i najpóźniej przeżegnała się krzyżem świętym. Co krok spotykasz pamiątki, z których zdać sobie sprawy inaczej jak sięgając myślą w czasy przedchrześcijańskie, nie można. Wieje zewsząd jakaś woń prosoty na pół dzikiej, na pół patriarchalnej, którą odetchnąć po zadusze naszej
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.