Nie czekając wyszli oba, a oddaliwszy się kroków z pięćdziesiąt ode dworu, zatrzymali w ulicy otwartej, gdzie nikt ukryty posłyszeć ich nie mógł.
— Cóż to tam takiego? — zapytał Hawnul, wpatrując się w adwokata.
— Mości panie — odpowiedział surowo Żyrmuński — porzućmy daremne ceregiele i formuły, jam tu waszmości wprowadził do Krasnego i ułatwił mu nabycie majętności, mnie też przystało go przestrzedz o tem, co mu dziś zagraża. Nie mam w tem interesu, ale prostą litość...
— Litości nade mną! — krzyknął Hawnul, mnie coś zagraża! co to jest! enigmata jakieś!
— Przymuszasz mnie waszmość, żebym się szerzej wytłumaczył; zrobiłeś sobie nieprzyjaciela, drażniąc o tę łąkę JMPana Wilczurę, którego głos w powiecie wielki i słowo znaczące, dziś nawarzone piwo wypić potrzeba. Jeździł pan Stefan do Wilna, a czego tam na waszmości napytał, nie wiem, dość że głośno się z tem odzywa, że zgubić go może jednem słowem.
Na chwilę Hawnul nie mógł mówić, tak mu usta ścięło, spuścił głowę, zawahał się, ale rychło podniósł czoło i krzyknął:
— Niechaj gubi! niech gubi! zobaczymy co to za ciekawość przywiózł z Wilna.
— Ale to nie są czcze pogróżki — rzekł Żyrmuński — ja znam pana Stefana, że na wiatr słowa nie rzuci, byle mu gadać, i kiedy co wie, to wie dokładnie. Ja tam nie domyślam się jakiego kaduka waszmość masz na sobie, wszelako przestrzedz go sumienie mi kazało. Wczorajsze-
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.