nie skosztowawszy, bo go gospodarz wcale zapraszać nie myślał.
Tylko co bryczyna odjechała, posłał gospodarz po Żużla.
— Jedź waćpan do miasteczka — rzekł do niego i najmij mi cztery konie z bryką żydowską do Wilna, niech tu dziś wieczorem będą.
— A na cóż JW. panu najmować kiedy są swoje? — zapytał Żużel.
— Czy ja waćpana trzymam do rady czy do egzekucji[1]? — zawołał groźnie Hawnul.
Żużel zamilkł, bo dojrzał z oczów humoru, z którym żartować nie było bezpiecznie.
— Gospodarstwo oddaję na twoje ręce — dodał pan Samuel — żonę pod waściną opiekę, i proszę żebym tu zastał wszystko w porządku... A kto się spyta gdziem jest — rzekł z przyciskiem — powiedzieć, żem do Wilna pojechał, słyszysz waść?!
Żużel poleciał do miasteczka natychmiast i sprawił się tak żywo, że w godzin parę już konie najęte były w stajni. Hawnul się znać przysposobiał do drogi, bo go widać nie było, z izby żony jego tylko dochodziły szepty, rozmowa urywana i niekiedy łkania bolesne. O zmroku jakoś zaszła bryka, a Hawnul nagadawszy jeszcze Żużlowi, jako się ma sprawować, siadł w nią i sam jeden, nie wziąwszy nawet chłopca do usług, odjechał.
Tymczasem pan Stefan odwiózłszy córkę do klasztoru,
- ↑ Do wykonywania.