powrócił do domu w wyśmienitym humorze, czy to że zaspokoił umieszczeniem jej serce swe ojcowskie, czy że jak się z tem dawał słyszeć, miecz przywiózł na zawziętego sąsiada. Nie taił się też z tem wcale, że byle chciał, hardego przekorę powali jednem słowem o ziemię, ale jak to był człek roztropny i wiele baczący na każdą czynność, choć niby na oko z pierwszego popędu wszystko czyniący, z niczem się więcej nad to nie wygadał.
Naciskano go pytaniami, ale dyskretnie milczał, uśmiechając się i zbywając ciekawych ni tem ni owem.
— At, at, zachcieliście, zobaczycie, siedzi cicho, nie otworzę gęby, póki mi nie da powodu... Nie bocian jestem, bym świat z gadów czyścił, niech go tam Bóg kocha...
Częste jednak wspominanie o bocianie naprowadzało na domysły, że nie lada fraszkę miał pan Stefan za nadrą, a tajemniczy sposób życia i niewiadome pochodzenie Hawnula, Bóg wie czego dogadywać się dozwalały. Jego zaś nie było i nie było, jak pojechał do Wilna, gdyby w wodę w padł, słudzy nie napadali na Serebrzyńce, i zgoda panowała między dwoma wioskami. Ale zajadłość dwóch gromad przeciwko sobie nie ustawała, pańska waśń zawieszoną była, wieśniacza stała pod spodem. Czarne i czerwone pasy kłóciły się na granicach, po gościńcach i byle powodzik stawały do boju.
Stało się jednego dnia, że pastusi, pasący trzodę Serebrzyniecką niedaleko granicy Krasnego, pousypiali w krzakach, nie wiedzieć zkąd zjawiło się tam kilku ludzi Hawnula.
Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.