Słowa te rozeszły się po sąsiedztwie błyskawicą, poszły po wioskach, po chłopach i dalekiem odbrzmiały echem. Żydzi już nawet po karczmach pogróżki te powtarzali. Ale na tem się skończyło, wyraźniej nic nie powiedział jeszcze Wilczura, przynajmniej publicznie, choć może przed poufalszymi przyjaciółmi sekretu się zwierzył, bo dziwne dziwy na Hawnula rozpowiadać poczęto, tak, że słuchaczom włosy na głowie powstawały.
Kilka dni trwało owe polowanie na wilki u pana Stefana, wszyscy Serebrzynieccy pobereżnicy[1], strzelcy, gajowi, szlachta czynszowa okoliczna i gromada z obławą udział w niem mieli. W istocie polowanie było tylko pretekstem do zabawy. A wymyślano co dzień inną. Zrana trochę napukano w kniei, śniadanie zastawiono w lesie, i trąbiąc a hucząc, powracano do domu, gdzie ledwie spocząwszy, rozpoczynano harce na koniach, strzelanie do celu, do wyrzucanych jaj i pieniędzy, do śliwek itp. wyprawiano wyścigi, zasiadano do kart i butelek, a wesoła myśl i ochota trwały często dobrze za północ do trzecich kurów. Już to w przyjęciu gości nie miał sobie równego pan Stefan i umiał honeste[2] grać rolę gospodarza, wszystkim dotrzymując kompanii, zachęcając, prosząc, animując, aż miło. To też nigdzie się tak nie bawiono jak u niego i pamiętne były zjazdy w Serebrzyńcach. Teraz przecie czy mu to bydło tak zajechało do głowy, czy humor co innego popsuło, ale pan Stefan był nie swój i choć się trzepał jak mógł, ale widocznie nadrabiał tylko rezo-