Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

mi, towarzyszami, krewnymi, ba i nieznajomymi, bo to był człowiek na podziw kochany od ludzi, tego opisać trudno. A jeszcze mu pierś nie zastygła i resztka krwi sączyć się z niej nie przestała, gdy Filip Turzon, który siły nie miał być świadkiem śmierci, nadbiegł do łoża i zaprzysiągł na zwłokach nieboszczyka, że bodajby miał do ostatniej stracić koszuli, dojdzie zabójcy i instygować będzie o przykładne ukaranie.
W tąż wszyscy tam bliżsi podnieśli ręce i zobowiązali się takąż samą przysięgą z płaczem, z jękiem i narzekanie, że ode dworu ich aż na wsi słychać było.

O tej śmierci zaraz najrozmaitsze były mniemania. Sąd zjechał wizją ciała zrobić przed pogrzebem, a resztę indagacji odłożono ażby się ciału oddała ostatnia posługa. Prowadzono je do grobu familijnego do Mykitycz, o mil pięć od Serebrzyniec, gdzie Wilczurowie mieli kaplicę na smętarzu, w której się od lat dwóchset chowali, a ludzie najstarsi nie pamiętali tak wspaniałego i przy takim konkursie[1] szlachty odbytego pogrzebu. Okazano mu chociaż po śmierci, jako sobie serca wszystkich zaskarbił, szli wszyscy pieszo aż do miejsca, a pogoda też dziwnie sprzyjała pochodowi, bo prawie ani jedna świeca nie zgasła asystującym. A gdy ksiądz kanonik Pacyna począł żegnać imieniem nieboszczyka familię i druhów, taki się płacz wszczął w kościołku, że nie rychło mowy potrafił dokończyć; sam też się rozbeczawszy, choć był hartownej duszy człowiek i nie dziś z nieszczęściem znajomy.

  1. Natłoku.