a szczególniej wyjazdu Hawnula, baczniej nastawił ucha i wąsa kręcić począł. Musiał mu Paweł opowiedzieć z najdrobniejszemi szczegółami jak konie wynajmowano, jak z domu ruszył, wybrał się, i co mówił niemal siadając na brykę.
— A wiesz aspan co — zawołał wreszcie stary stukając pięścią o stół — to dalipan ciekawa historia ten twój Hawnul i jego żona, której nikt nie widzi, i jego życie zaparte, i te jego fantazje osobliwsze... Diabeł go wie co o nim myśleć... ale mi to wszystko szelmą pachnie, uczciwi ludzie tak się z życiem nie kryją... w tem coś jest.
Dopiero Żużel zmiarkował, że się niepotrzebnie wygadał i języka sobie przykąsił, ale już było po czasie, jął nawet się zwracać tłumacząc jak mógł pana, co nie łatwo mu przyszło, bo Turzon wciąż powtarzał:
— Taki mi on śmierdzi! zobaczymy! zobaczymy, ale bodajby był tak czysty jak waść mówisz, ja w to nie wierzę, niedoperze tylko i sowy nocy szukają, ale z nimi całować się nie życzę, życie szlachcica choćby na największym klarze[1] ostoi się, a nie potrzebuje pomroki i umbry[2]. Twój Hawnul zawsze mi podejrzany.
Żużel, który pomimo popędliwego charakteru i częstych obrywek, jakie od niego cierpiał, przywiązał się już był do Hawnula, bardzo się zasmucił, że dał powód nieostrożną mową do jakichś posądzeń, zamknął więc usta i nie odezwał się już o nim ni tak ni owak.