Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic, mości dobrodzieju, nic — z flegmą odparł zażywając tabaki Turzon — chciałem tylko pierwszy go powitać. Ot i zapytać go jak się jeździło? Byłem właśnie u Hersza, gdyś WPan zajechał... Pan wiesz jakie tu nas spotkało nieszczęście?
To pytanie rzucając, Turzon znów oczy badawcze wpoił w twarz Hawnula, a gdy ten mocno natarczywością i szyderstwem zmięszany, zawahał się i w pół słowo wymówiwszy uciął, począł bardzo głową kiwać.
— Wszak to pańskiego sąsiada Wilczurę a mego najlepszego przyjaciela zdradziecko i zbójecko ze świata zgładzono.
— Słyszałem już o tem — rzekł Hawnul niepewnym głosem.
— Gdzie? — podchwycił Turzon.
— Na drodze, wieści się rozchodzą prędko — odparł odzyskując przytomność Hawnul — ale radbym wiedział, skąd to badanie?
— Ja nie badam waszmości — kłaniając się odezwał Turzon — owszem przyniosłem mu, zdaje mi się, sam wiadomość, a nim pożegnam go, i to jeszcze dodać muszę, że nas tu kilkudziesięciu poprzysięgliśmy odkryć zabójcę nieboszczyka... (tu się Turzon namyślił) i kilku ludzi z Krasnego podejrzanych o kryminał, wziąć musieliśmy do sądu... Otóż powód mojej pospiesznej u WPana bytności, wszak ci to o jego poddanych idzie.
Hawnul nie rychło się zdobył na odpowiedź, niedowierzając snać temu co mu Turzon mówił, ale mu wróciła zwykła jego rezolutność i ambicja z jaką odpowiadał od-