Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

pychając od siebie każdego, unikając wszelkich z ludźmi stosunków.
— Jeśli kto z moich poddanych winien — rzekł — ja go pewnie bronić ani osłaniać nie będę.
— Ja się tylko koniecznością indagacji przed WPanem dobrodziejem wymówić z czynności, której byłem powodem, pragnąłem — inną wędkę wystawując, zawołał Turzon spokojnie. — A zatem żegnam, przepraszając,, żem go inkomodował.
Turzon już miał odchodzić, gdy żyd furman wniósł do izby rzeczy Hawnula, a z niemi piękną gwintówkę. Podróżny postrzegłszy go, z niechęcią dał mu znak, żeby tłumoki w kąt rzucił, ale nie uszła broń ta bacznego oka Turzona, który pochwycił strzelbę i pod pozorem zamiłowania w myśliwstwie, bacznie ją począł oglądać.
— Śliczna strzelba! — zawołał nie zważając na zmarszczenie brwi Hawnula — śliczna broń i dobrze bić musi... A i kaliber niepospolity — dodał szybko palec wkładając w lufę niepostrzeżenie — zazdroszczę panu takiej kniejówki.
Na to ani słowa odpowiedzi nie dał już przybyły, tylko usta zaciąwszy stał, zdając się czekać rychło natręt sobie odejdzie.
Turzon zaraz też się wysunął, i ledwie drzwi za sobą zamknąwszy, westchnął jakby mu brzemię z piersi spadło; a choć stary, poleciał nocą do Bruderkowskiego co tchu spiesząc.
U podsędka było osób kilka, zabawiających się węgrzynem, ale przystojnie. Poznali po minie, że Turzon