Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

świece; drzwi do chórów w prezbiteryum otworzyły się i cicho wstępowały dwa szeregi księży w białych komżach; przesuwali się, jak cienie, przyklękali przed wielkim ołtarzem i w milczeniu, po dwóch stronach zajęli miejsca. Światła świec, które w ręku trzymali, wydawały się zdaleka, jak rzędy iskier unoszących się w powietrzu i zaledwo oświecających ich blade i surowe twarze. Jeden rozpoczął modlitwę i monotonne, przytłumione głosy odpowiadały lub powtarzały za nim modły za umarłych. Każdy głos zdawał się do drugiego podobny, jakby tu wszystkie różnice ginęły. I, mimo tych głosów, cicho było w świątyni, mimo świateł ciemno było.
W ołtarzu bocznym, naprzeciw trumny, zawieszony wielki obraz, wystawiał walkę Archanioła Michała z duchem ciemności. Młodzieniec natężył wzrok, by dojrzeć rysy obrazu i, zdało mu się, iż światło z niego wychodzi. — Obraz skądś znany, przypomniał mu się: i tak pamięć nie zawodziła go; podobny obrazek dała mu matka, gdy po raz pierwszy dom rodzinny opuszczał. Taż sama poważna postać archanioła i taż sama wściekła, szydercza twarz szatana; wszystkie myśli jego, kiedy był jeszcze pobożnem dzieckiem, przeciągały mu przez pamięć, jak stado ptaków odlatujących na zawsze; pozostał po nich żal, jak zgryzota po spełnionej zbrodni. — Matka jego może patrzy w tej chwili na swego ukochanego,