Miałżeby to być sen? — Ale nie! obok niego na ziemi leżał pergaminowy rękopism, w ręku trzymał złotą puszkę. Pełen niespodzianej radości, podnosząc się, zawołał w sobie:
— Nadziejo! mam cię w ręku! szczęście, tyś teraz moim niewolnikiem.
Tysiąc nocy i jedna.
Niedaleko bram Bazylei, na pochyłości wzgórza, obok drogi, stała nędzna lepianka z kuźnią, zamieszkana przez ubogiego kowala; u tego szukał Sędziwój schronienia. Obawa o własne bezpieczeństwo pierwszy raz go napastowała. Czuł, iż z pierwszą pomyślnością rozpoczęło się pierwsze prześladowanie. Tajemnie więc opuścił mieszkanie i w tem niepozornem schronieniu oczekiwał wiernego Jana, który był jeszcze w mieście, zajęty przygotowaniami do podróży. Był to jakiś dzień świąteczny, kowal z swoim synem opuścił chatę. Sędziwój sam jeden pozostał. Już południe dawno minęło, a służący nie wracał. Z niespokojnością spoglądał na miasto, prawie u stóp jego rozwinięte, w którem przeżył tyle cierpień, w którem dzi-