Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

w życiu nie widziałem. Ogień z nozdrzy parskał, skóra jak aksamit, a co za nóżka, łeb!
— Chociaż on się nie świecił, to służba jego, dwór cały lśnił się, konie nawet pokryte były złotem i klejnotami.
— A widzieliście też te dziwne garbate bestye i łudzi czarnych?.
— A toć tu stoją z drugiej strony dziedzińca; podobno on ma ich podarować naszemu księciu...




Wielkie schody wiodące na górę, wysłane były kosztownymi kobiercami, z obu stron szpaler drzew i wonnych kwiatów zamorskich wiódł do sali balowej, którą, jakby czarodziejską władzą, urządzono w pośród rozwalin. Ściany powleczone były jedwabnemi obiciami, w pośrodku potężny stół w kształcie podkowy, przykryty złotogłowiem, otaczał szereg biesiadników płci obojej. W pośrodku i po rogach sali fontanny wina i pachnących wódek rozpraszały po powietrzu upajającą rosę. Stół, malowniczo ubrany, zastawiony był najwykwintniejszemi potrawami, owocami, przysmakami z ostatnich krańców świata zebranemi. Pod talerzem każdego z biesiadników, na pamiątkę ofiarowany, leżał wielki złoty medal. Paziowie, odznaczający się pięknością, strojni ze wschodnim przepychem, roznosili wyszukane wina i