Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

kałmuk, wszystko urządza, jemu jednemu wierzy. Sędziwój rzuca złoto, ale tylko tam, gdzie jemu się podoba. Prośbą nic u niego nie zyskasz, żadnemu proszącemu nie dał jeszcze ani szeląga; to jest szatan, co się z cudzej nędzy raduje.
Byłem ja raz w krytycznem położeniu; zresztą nie mam się co przed tobą taić. W Pradze, w jednej z pierwszych karczem podpiłem sobie, a że wiedziano, iż przyjechałem z Alchemikiem, o którym całe miasto gadało, rozumieli więc, że mam złota jak piasku. Nie zaprzeczałem temu, i kilka dni bawiliśmy się wybornie, kiedy jednak przyszło do zapłaty, mieliśmy wyjeżdżać, a tu ani grosza. Obdarto mnie ze wszystkiego, a ponieważ omnia mea mecum porto, zabrano mi i rękopism dzieła mojego, na którem sława moja i ostateczne nadzieje spoczywają. Żadnego nie widząc ratunku, pokonywam wrodzoną dumę, i udaję się w prośby do Sędziwoja, żądając parę dukatów. Właśnie wtedy wydawał podobny bankiet, na którym połowa biesiadników dobrze mnie znała. Wyszedłszy do mnie do ogrodu i zobaczywszy mnie w niebardzo przyzwoitym stroju białym, ponieważ wierzchnie suknie zatrzymano mi w karczmie, rzekł: — Dam ci sto razy tyle, ile żądasz, ale pod jednym warunkiem. — Pod jakim? — zapytałem z bojaźnią. — Oto teraz pójdziesz ze mną do gości i tam powiesz głośno te wyrazy: — „Mości panowie! Jestem Adam