Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

znasz go. Jakaś w nim zimna powaga, szyderstwo, odpychająca wyższość nie pozwalają nikomu zbliżyć się do niego.
— Czy zajmuje się jakiemi sprawami, — zapytał po chwili Rogosz; czy oprócz biesiad i zbytku, wydaje na co innego pieniądze?
— Z początku jeszcze usiłował zajmować się czem chcesz, wszystkiem; i chociaż wszystko powodziło mu się, we wszystkiem dokazywał nadzwyczajne zdolności, to jednak wnet porzucał, nic go trwale nie zajęło. — Co do pieniędzy, wydaje, rozrzuca, jakby one wcale wartości nie miały. Najczęściej jednak wydaje na to, coby żadnemu uczciwemu i roztropnemu jak my człowiekowi, przez myśl nie przeszło. Ale też to sprowadza mu same przykrości. Pod Bazyleą mieszkał ubogi jeden i sławny z uczciwości stary kowal, mający jednego syna, młodego chłopaka. Kiedy Sędziwój opuszczał Bazyleę, nie wiem, gdzie się spotkał z kowalem i kupił mu, Bóg wie z jakiej łaski, rozwaliny pałacu od wieków zburzone; na dole góry kazał przepysznie pałac wyporządzić, założyć kuźnię, jakiej może w całych Niemczech nie było, nakupił mu koni, sprzętów, słowem zrobił go najbogatszym mieszczaninem. Syna zaś wziął do siebie i bardzo tego chłopaka lubił. I cóż powiecie na to? Tylko co on wyjechał, kowal zaprzestał roboty, zaczął hulać, bankietować, na stare lata chciał koniecznie odmłodnieć, prawie oszalał. Pałac był, ale dochodów nie było; za-