Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo ja wiem? — toć przecie całe szczęście bogatych, iż robią, co im się podoba, niczem nie związany, ani przywiązany, dziś chcę tak, jutro inaczej może mi się zachce — co mię to obchodzi.
— Znudzi ci się jednak takie życie bo przyznaj, małżonka, stały dom, spokojne, ciche życie mają także swoje powaby.
— Nie każdy równie jest szczęśliwym — jedna miłość za pieniądze kupić się nie da; nieprawdaż, kochany zastępco przy mojej kochance?
— Tembardziej powinieneś się starać o prawdziwą miłość — rzekł Rogosz obojętnie.
— Szkoda — odparł Sędziwój, — żem wcześśniej nie zasięgnął twej rady; ale ty było napróżno. Noe każdy może usuwać granice, jakie mu los naznaczył.
— Czyli — dodał Rogosz, pilnie wpatrując się w Sędziwoja, nie każdy może być Kosmopolitą — chciałeś powiedzieć.
— Kosmopolitą! — zawołał, zachmurzając się młodzieniec — skądże ci wpadło teraz jego nazwisko?
— Przypadkiem; przecież kiedyś byłeś jego wielkim zwolennikiem.
— Bo zasługiwał na to — rzekł Sędziwój, a w całej jego postaci przebijało się jakieś wzruszenie, niepokój wewnętrzny.
— Nie widziałeś go od tego czasu? — zapytał Rogosz, ale Alchemik już nie słyszał; na-