Pliniusz. Ks. XVI. R. 40.
Więzienie Kosmopolity mocno było strzeżone; wszystkie pogłoski, dochodzące o nim, nakazywały ostrożność. Przedsionek więzienia, będący zarazem kurdygardą, zapełniało czterdziestu żołnierzy z kapralem, umyślnie do pilnowania więzienia przeznaczonych.
Późno już było w nocy, na kominie trzeszczący palił się ogień, mały dobosz raz po raz starym rapierem w nim grzebał. Przed ogniem, na wielkim krześle, wygodnie grzejąc się, siedział otyły wachmistrz z wyciągniętemi nogami, podciągając co chwila opadające cholewy obszernych butów ówczesnej mody.
Przy stole słabo oświetlonym od kagańca, na łańcuchu ze sklepienia zwieszonego, porozpierani wojacy grali w kości, inni patrzyli na grających, lub zabawiali się rozmową, a wszystkim krążące kufle długi czas skracały. Ogorzałe twarze, potężne wąsy i brody, odbłysk promienia, odbity od żelaznych pancerzy i naramienników, stosowny tworzyły obraz do ich rozmów jaskrawych, przekleństwami kraszonych. A rozmowy wszystkie obracały się