nym przez sądowego pisarza, rozstąpili się przed Sędziwojem, któremu piśmienny rozkaz Elektora o każdej porze dozwalał przystępu do więzienia.
Niewielki przeciąg czasu, a jakaż ogromna zmiana w jego jestestwie! wzburzonej jego duszy, gdy przestępował próg więzienia, zdawało się, że idzie na rusztowanie, obojętnym, czy ułaskawiony będzie.
Drzwi za sobą zamknął, postawił lampę na stole, spojrzał dokoła, i widok nowy narzędzi tortur ze śladami krwi, jakby jęki do tego przybytku niedoli przylgnęły, nie zrobiły na nim wrażenia.
Wtem samo więzienie otworzyło się, i Kosmopolita stanął na progu.
Taż sama w nim majestatyczna powaga, niezachwiana spokojność, pogoda oblicza, niezmieniony, jakby go wczoraj ostatni raz widział; a wtedy, gdy wspomniał, ile na nim czas ten wywarł wpływu, boleśnie westchnął, i wszystkie zgryzoty, zamienione w wyrzut, zwalić chciał na mędrca, — ale niewzruszoność jego zamykała mu usta.
Po chwili dopiero milczenia zdołał się do niego odezwać.
— W takimże to miejscu, spodziewałem się oglądać cię, mistrzu! Naznaczony czas próby już dla mnie upłynął. Kamień mędrców, z grobu Tholdena roztrwoniłem; nic mi go już nie zostało! — Przez cały ten, straszliwie wlokący
Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.