Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

męczarniach nie splamił się samobójstwem, ten może pójść dalej! — Już dosyć jestem przygotowany, czuję to, przebyłem lata próby; lodowe tchnienie świata zmroziło we mnie przywiązanie do niego, do ostatniej iskierki.
Zimna myśli, ty teraz panuj nade mną! — ty nie natchniesz szczęścia, ale i nieszczęście cię nie dojdzie; ty śmiech i łzy na szali rozważysz, każde uderzenie pulsu zrachujesz. Myśli! ty jedna przewidzisz, czego serce nie śmie przeczuwać. Mistrzu! teraz zdolny jestem stać się martwym, myślącym posągiem; a to jest przecie mądrość, którąś mi wskazywał.
Kosmopolita, który dotąd z lekkim uśmiechem litości, nieporuszony, słuchał Sędziwoja, na gorączkowy jego zapał szyderczym prawie głosem wyrzekł:
— Nędzna ofiaro własnych zmysłów, próżne twoje wołania! musisz spełnić aż do dna kielich gorzkiego doświadczenia, przekonać się, dokąd może zaprowadzić nauka i potęga bez wiary.
Także to słuchałeś moich napomnień; także to pierwsze wskazówki zaprowadziły cię w burzliwe sceny zmysłowego życia.
I tymże to sposobem, usiłując zdobyć koronę nauki, miałeś nadzieję usunąć na zawsze z przed oczu swoich przerażającego ducha? — Przewrotne i fałszywe zdania, któreś teraz objawił, mająż być mniemaniem mędrca, chcącego się wznieść do słuchania i rozumienia mu-